Quantcast
Channel: Galeria Browarna
Viewing all 128 articles
Browse latest View live

Sztuka w stanie krytycznym

$
0
0
„Czy istnieje układ w sztuce współczesnej?”
Pierwsze spotkanie z cyklu „Sztuka w stanie krytycznym”

Uczestnicy: Monika Małkowska, Andrzej Biernacki
Prowadzenie: Piotr Bernatowicz, Karolina Staszak

„Sztuka w stanie krytycznym” to cykl spotkań organizowanych przez Galerię Miejską „Arsenał” we współpracy z magazynem o sztuce Arteon. Jeden z najbardziej oryginalnych polskich artystów i krytyków sztuki, Stanisław Ignacy Witkiewicz, już w latach dwudziestych wieszczył schyłek sztuki spowodowany, w jego ocenie, zanikiem uczuć metafizycznych. Inny myśliciel Aldous Huxley w swojej antyutopii „Nowy wspaniały świat” zauważał, że w społeczeństwie przyszłości nie będzie już miejsca dla sztuki w dawnym rozumieniu. I choć wzrastająca liczba instytucji artystycznych świadczyłaby o nieaktualności tych przepowiedni, to jednak także wielu współczesnych krytyków wskazuje, że puls sztuki słabnie. Czy ta diagnoza jest trafna? Czy rzeczywiście sztuka we współczesnym świecie zanika? Czy dzisiaj można mówić bardziej o produkcie przemysłu kreatywnego niż dziele sztuki? Jakie są przyczyny tego procesu, czy jest on nieuchronny i czy można wskazać jakieś antidotum? Poszukiwanie odpowiedzi na te pytania przybliża też do odpowiedzi na pytanie podstawowe: co dzisiaj uważamy za sztukę, jakie funkcje i wartości jej przypisujemy?
Na pierwszym spotkaniu pt.:„Czy istnieje układ w sztuce współczesnej?” przyjrzymy się środowisku, w jakim funkcjonuje dzisiejsza sztuka i zapytamy, czy w nim nie tkwią przyczyny wskazanego powyżej procesu. Gościem będzie Monika Małkowska, krytyczka sztuki i autorka dyskutowanego ostatnio tekstu pt.: „Mafia bardzo kulturalna” oraz Andrzej Biernacki, artysta, krytyk, autor popularnego bloga: galeriabrowarna.blogspot.com.

Cyklowi spotkań towarzyszył będzie blog: http://sztukawstaniekrytycznym.blogspot.com/

ALTARnatywa

$
0
0


Na pohybel konserwie i wszelkiej maści frustratom, którzy zwykli uważać, że budżet narodowy powinien służyć ratowaniu jakichś tam narodowych pamiątek w rodzaju ołtarza Wita Stwosza w kościele Mariackim, z gruntu awangardowa, choć konserwatywna w ubiorze ministra Omilanowska, napluła im w twarz alternatywą. Równowartością wydatku 1.600 000 PLN, który -jak wyliczono- trzeba ponieść na konserwację krakowskiego ołtarza, zasiliła budżet zakupów warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej, wielką tym czyniąc radość zakupoholikom sztuk na ul. Pańskiej. Ci w lot podchwycili kasę i myśl, że tym, czego najbardziej potrzeba teraz narodowym zbiorom sztuki w Polsce jest Hołd, Romans i Prognoza. Do zbiorów MSN zakupiono więc:

- za skromne 700.720 PLN - "Hołd dla Luisa Bunuela", Jimmi'ego Durhama.




 - kolejne 860.800 PLN - wyłożono na "Romans", Sarah Lucas




- a do równego rachunku, za 58.000 PLN, doinstalowano "Prognozę" Cezarego Bodzianowskiego.



Wszystkie te dzieła zalegają już w magazynach MSN (na zdj.). Za bezcen mamy więc Durhama dekompozycję skorup, wiadra na pomyje, starych beczek p-poż., landszaftu z jeleniem i odrapanych drzwi. Mamy też śmiały "Romans" Sarah Lucas, która wlazła z wielkimi buciorami i jajami w pończoszce do odrapanej wanny. Oraz wiekopomną sentencję Bodzianowskiego "Jaka sztuka dziś taka Polska jutro", jak kura pazurem wydrapaną na kawałku szmaty. Konfrontując obraz tych prokreacji z wydatkowanym na nie budżetem obawiam się, że prognoza łódzkiego Ezechiela z wąsikiem tym razem wyjątkowo trafia w sedno: Jaka odrapana sztuka dziś, taka rozdrapana Polska jutro.

Durner Hajs 2015 i Obiegtywni - bezradni

$
0
0


Obieg, pismo CSW ZUJ na swoich stronach fejsbukowych podało informację, że "Joanna Mytkowska (dyrektorka stołecznego MSN) zasiądzie w jury tegorocznej nagrody Turnera". Wiadomość tę, red. Obiegu zaopatrzyła dopiskiem: "Nawet nie wiemy jak mamy to skomentować". 
Spróbujmy więc zrobić to za nich. Zwłaszcza, że całość to prawdziwy samograj do komentarza. Bo o ile ta pierwsza część, mówiąca o kolejnym światowym awansie J(ej) M(ościni) absolutnie nie może dziwić, o tyle dopisek, demaskujący komentatorską bezradność zujowych producentów taśmowych komentarzy przy innych okazjach, choćby tych rankingowych, jest prawdziwą rewelacją. Okazało się, że wygom z CSW i dyżurnym miłośnikom pani na MSN-ie, zachłystującym się każdym drgnieniem jej kariery, tym razem nóżki pomysłu na reakcję, ostro się rozjechały. Biedactwom sparaliżowało z wrażenia
klawisze i nie bardzo wiedzą, co z tym mają począć.
Uczynnie podpowiem zatem, że wystarczyło pokonać obrzydzenie i zajrzeć na blog Galerii  
Browarna, kliknąć tag Mytkowska z boku strony, a rozwiązanie zagadki byłoby 
arcyłatwą faramuszką. Sięgnąć tam do tekstu Mozolne Szukanie 
Naiwniaków, a w nim do rozdziału "Lojalka", gdzie stoi jak byk:  

"Podpisywanie swego rodzaju lojalki instytucjom zagranicznym, poprzez zakupy ich artystów (Mik, Lucas, Metzger itp.) lub zapraszania stamtąd "wykładowców" (Esche, Bishop, Obrist), w celu ugruntowania światowego wymiaru kolekcji miejscowej oraz wysyłania miejscowych na zasadzie wymiany. Np. My od Pani Marii Hlavajovej z utrechckiego BAK  zakupimy Aernout Mika za horrendalne pół bańki, a ona pokaże tam "naszego" Pawła, a może i zasugeruje go do kolejnej "międzynarodowej" nagrody". 

I wtedy już można nie czytać kolejnego mojego tekstu ALTARnatywa, znajdującego się poniżej, z którego zupełnie wprost wynika odpowiedź na pytanie: po co MSN ponosiło milionowe wydatki ponad stan na zakup prac obcych artystów, w warunkach chronicznego braku kasy na kulturę w Polsce i prekariatu artystów miejscowych?  Ta odpowiedź, to jest klasyka gatunku od lat określanego przeze mnie hasłem: 

NACJONALIZACJA KOSZTÓW i PRYWATYZACJA ZYSKÓW

Nawet jeśli ten zysk, jak w przypadku pani Mytkowskiej, powołanej właśnie zamiast publicznego MSN do jury Turner Prize 2015, jest "tylko" jej prywatnym kapitałem symbolicznym. 

Dlatego można jeszcze długo dywagować, czy milionowe łącznie kwoty PŁACONE PRZEZ NAS VIA MSN, za prace Sarah Lucas, Aernout Mika, Durhama, Metzgera i innych, to w kontekście zachodnich cen dużo czy mało. Nie ma natomiast wątpliwości, że wydatki te, potraktowane in extenso jako cena prywatnego awansu gdzieś tam jakiejś pani, to z pewnością mocno przepłacona "inwestycja".

 

Korekcja sztuki. Wystawa prac ze zbiorów Andrzeja Biernackiego

$
0
0





W tle plakatu: Włodek Pawlak, Notatka o sztuce nr 61, ol./pł. 24 x 33 cm, 1998 r.


Już w najbliższy piątek 17 kwietnia o godzinie 18.00 w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu zostanie otwarta wystawa prac różnych autorów, zebranych przez Andrzeja Biernackiego.

Będzie to wybór stu z całego zbioru, liczącego ok. 300 obiektów - zakupów, darowizn i barterów, gromadzonych w ostatnim, bez mała 40-leciu. Pracą z nr porządkowym ,,1" w tym zestawie jest obraz Barbary Jonscher (1926-1986, ol./pł 65 x 73 cm z 1977 r.), który jeszcze mokry, zakupiony został przeze mnie w pracowni artystki na ul. Brzozowej w Warszawie. Dodam, że zakupiony ku największemu zdziwieniu autorki (wówczas nie było mowy o żadnym rynku sztuki) i  nie z myślą o nim jako początku solennej kolekcji, a raczej jako wiernym zapisie klimatu miejsca jego powstania i jako pamiątki nieprzeciętnej osobowości autorki. Potem zbiór rozbudowywał się "przy okazji" moich studiów w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie oraz pracy na tej uczelni, ale przede wszystkim, po czerwcu 2000 r., kiedy to udostępniłem kilka lat wcześniej nabytą, remontowaną i adoptowaną, perłę w koronie mojego zestawu obiektów sztuki, neoklasycystyczny budynek dawnego zboru ewangelickiego w Łowiczu. Tym samym największa gabarytowo część tej kolekcji stała się zarazem jej siedzibą. Jest to o tyle istotne, że grupa prac stanowiąca trzon zestawu, to solidne dwumetrowce. Głównie Włodka Pawlaka (np. jego Dzienniki z 1990 r. ol./pł. 200 x 150 cm, czy płótna Aleksandry Gieragi, 170 x 140 cm). Ostatnie zaś nabytki, to 3 niewielkie prace grupy The Krasnals, które zmieniły właściciela w 2014 r., po łowickiej wystawie, stanowiącej ostatni etap tournee po Polsce ich parafrazy Bitwy pod Grunwaldem, supportowanej konstelacją osobnych portretów.

Jednak okolicznością najbardziej sprzyjającą rozbudowie zbioru, był realizowany w Galerii Browarna program. 15 lat wypełnione promocją najlepszych, moim zdaniem, przejawów twórczych postaw i realizacji (głównie malarstwa). Bywa, że kuriozalnie zmarginalizowanych przez państwowe instytucje (przypadek Jacka Sienickiego 1928-2000, o którym -przez ostatnie 15 lat- nawet się nie zająknęły), w ścisłym związku z odbywającym się na naszych oczach "przepisywaniem" najnowszej historii sztuki, diabli wiedzą pod jaką modłę. Ale ponieważ i na szczęście nie zawsze zmarginalizowanych (Pawlak wystawiany indywidualnie w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta - Autoportret w powidokach, 2008 r.), toteż zbiór nie ma kombatanckiego charakteru. Przeciwnie, ujawnia kilka wybitnie "świeżych" akcentów, do których -oprócz wspomnianych- zaliczyć należy gwasze i kredki Tomka Głowackiego (ur. 1983 r.) oraz uczestników Warsztatów Terapii Zajęciowej w Parmie k. Łowicza. Wydaje się wręcz, że dla ustalenia charakteru całości, to właśnie ,,nieuczone" prace z Parmy mają znaczenie kluczowe. 

Traf Szlagi

$
0
0


Nie wiem skąd tak wysoka pozycja NOWOŚCI w rankingu sztuk wizualnych, skoro sprawdzają się w nich głównie STARE prawdy. Jedną z nich jest ta, że można sobie bez końca kłapać dziobem, snuć mniej lub bardziej dęte teoryjki, ferować, podtykać, namaszczać, ale gdy w końcu pojawia się ktoś z talentem, z łapą i okiem, konstrukcje te składają się jak domki w Słupsku. Nagle wszystkie strony konfliktu interesów sztuki stają z otwartą gębą, potulnie odkładają narzędzia walki i regulują ostrość odbiorników. Wtedy się okazuje, że dzisiaj też można na kawałku płótna albo kartce w kratkę machnąć pędzelkiem babcię w chuścinie, kozę jak żywą, drób i drogę na Ostrołękę. Naprawdę wszystko można, a nie jak w kolejnych tzw. awangardach można tylko drętwy czworokąt, holo, LGBT, TKM i CHW co jeszcze?

                                         Radek Szlaga

Oto CRZZ ZUJ, dotychczasowy, niemal wyłączny dystrybutor sztuki mężów uczonych choć plastycznie średnio zdolnych, postanowił tym razem pokazać establishment dość młodego malarstwa, czyli sztukę Radka Szlagi.(wcześniej sporadycznie, w zbiorówkach) Fakt ten wart jest odnotowania, bo dotąd obowiązująca w zujowej praktyce zasada "kontrastu korzystnego", konsekwentne sytuowała uzdolnionych malarzy raczej na głębokim zapleczu, stale tam obecnej, parasztuki z przymiotnikami.
Oczywiście Szlaga nie wskoczył do Zuj-a z kapelusza. Od dobrych paru lat wiadomo kto zacz, że to wbrew wszelkiej propagandzie omnisukcesu YPA, jeden z BARDZO NIEWIELU, którzy patrzą, myślą ale też COŚ POTRAFIĄ. I, na bank, nie chodzi tu o kolejny sposobik "na czasie", czy dwa chwyty na krzyż. Improwizacyjny sznyt wszystkich jego rzeczy jest najlepszym gwarantem, że nie sprokuruje tego byle cwana gapa nowej sztuki czy inna kuta na cztery łapy, powiedzmy, Pola. Tzw. Pola -rzecz jasna- też wie coś tam, coś tam, bo akurat przewertowała już wszystko co potrzeba, ale potrafi zaledwie od deski do deski. Tymczasem Szlaga najciekawsze zawsze wywleka spoza. Właściwie od miejsca, gdzie inni już dawno skończyli, ale prawdziwa zabawa w malarstwo dopiero się zaczyna.  Malarz wręcz pogrywa sobie z chwytliwych konwencji malowania swojego czasu, np. z zielonych wywijasów Sasnala ("Las"), wioskowych etno- (Stach(?) z kurą), łobuniastych pop banalizmów. Podejrzewam, że pogrywa i ze "swoim", poznańskim "Penerstwem", które -nie oszukujmy się- nie tylko udaje, że nic nie umie.

                                         Radek Szlaga

Szlaga dużo umie. Od początku świetnie komponuje składowe, świadomie dysponuje płaszczyzną, trafnie akcentuje. Zdarza się, że jeszcze zanim skończy obrabiać realistyczny "powód", abstrakcyjna "zasada" obrazu na tyle odsłania pełnię plastycznego zamysłu, że na całość "pracują" całe połacie niezamalowanego gruntu. Inwencja tego, specyficznego realizmu, nie zasadza się na umiejętności budowy pojedynczej formy (też, choć to opanuje nawet sezonowy artysta na sopockim molo), tylko na przytomnym ŁĄCZENIU wybranych elementów między formami w interesie wyrazu całości. Laserunkowy, akwarelowy sposób zakładania płaszczyzny nie tyle jest wykładnią skłonności autora, ile przeczucia szansy zdyskontowania podpowiedzi płynącej z przypadków fluktuujacego, rozlanego pigmentu. Taka metoda "jak wyjdzie", faworyzuje estetykę szkicu, brulionu, dlatego najlepsze rezultaty Szlaga osiąga w swoich niezobowiązujących "zeszytach". Ale i większe obrazy sytuują go w szeregu najlepszych, europejskich malarzy współczesnej odmiany realizmu (Zsolt Bodoni, Adrian Ghenie).

                               Radek Szlaga

Oczywiście, sam talent plastyczny Szlagi, to byłoby zdecydowanie za mało na dzisiejsze standardy i dyktat kuratorskich dyskursów. Artysta doskonale wie, że do drewnianych oczu wyszczekanych tłumaczy sztuki od których zależy jego "obieg" trzeba dobrać odpowiednie "okulary". Wyciaga więc jakieś wątki biografii (pochodzenie Szlagów), jakieś historyjki z Dzikiego Zachodu (Unabomber - Ted Kaczynski), jakiś teoretycznie frapujący tytuł (Freedom Club).  Na wystawę wstawia szklarnię z kartofliskiem(wiejskie korzenie), zardzewiałe rzęchy Fiata 126 (poetyka szrotu i interwencji społecznej), instaluje inwigilujące oko. To oko, choć wielkie, "omiata" niestety tylko jeden, słabo doświetlony obrazek. Szkoda. Dzisiaj, jak mało kiedy, właśnie wielkim i czujnym OKIEM przydałoby się omieść wszystkie obrazki Szlagi wiszące na wystawie w Ujazdowskim Zamku. Andrzej Biernacki

Korekcja. Wystawa dzieł ze zbiorów Andrzeja Biernackiego w poznańskim Arsenale.

$
0
0




u góry: Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu, fragmenty wystawy Korekcja. Sztuka ze zbiorów Andrzeja Biernackiego (Galeria Browarna) 17 kwietnia - 3 maja 2015 r.. Fot. Aleksandra Gieraga

poniżej: Henryk Marconi, projekty zboru ewangelickiego w Łowiczu 1838-1845 r., (obecnie siedziba Galerii Browarna), zawarte w IV poszycie projektów architektonicznych Marconiego, zbiory Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.



poniżej: Tomek Głowacki (ur. 1983). Karty z książki autorskiej, tech. miesz./pap. 2007




Robert Grzyb, WTZ Parma k.Łowicza. Monotypia/pap. 2003 r..



poniżej: Mariusz Łukasik, Insect Killer/Toys, tech. miesz./pap. 2009 r..



poniżej: Włodzimierz Pawlak. ĄĘ. Tablica dydaktyczna wg Gombrowicza, fragment, ol./pł. 125 x 190 cm, 2007-2009



poniżej: Jacek Sempoliński. Od lewej: Urzyżowanie I ol./pł. 100 x 81 cm l.80, Twarz ol./pł.100 x 73 cm, 1974, Ukrzyżowanie II, ol./pł. 116 x 83 cm, l.80.



poniżej: The Krasnals. Śwęty Jan Paweł II. ol./pł. 2014 r.



poniżej: Jacek Sienicki, rysunki 21 x 29 cm, flamaster, tusz/pap.,1995-2000 r..



poniżej: Jacek Sienicki, Wnętrze z oknem, ol./pł. 147 x 97 cm , 1987 r..



poniżej: Ewa Latkowska. Karty książki autorskiej. Papier czerpany 40 x 30 cm .



poniżej: Andrzej Michalik, Sąd Ostateczny, akwarela, stemple, druk wypukły 10 x 20 cm, 2011 r.

  

poniżej: Zuzanna Tomaś, B.t., akryl/pł. 100 x 150 cm, 2011 r.



poniżej: WTZ Parma k.vŁowicza. Monotypie/pap. ok. 2003 r..



poniżej: Aleksandra Gieraga, z cyklu Zdarzenia, akryl/pł. 120 x 145 cm.






poniżej: Aleksandra Gieraga przy swoich pracach na wystawie zbiorów Andrzeja Biernackiego w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu. 2015 r.


Bug Baja

$
0
0


W środę, 3 czerwca  o godz. 18.00 w Galerii Browarna w Łowiczu otwarcie wystawy prac Stanisława Baja. Serdecznie zapraszam. Poniżej mój tekst z katalogu wystawy. Andrzej Biernacki

Stanisław Baj Rzeka Bug, ol./pł.125 x 250 cm






Arcyciekawą jest obserwacja, jak pęd do szukania nowych doznań w nadziei nagłych olśnień, popycha ludzką aktywność jednych obszarów na terytoria zarezerwowane dla aktywności innych, bywa, że całkowicie przeciwstawnych. Frapująca jest zwłaszcza konstatacja towarzyszących temu prawidłowości. Ot, choćby uporu, by zmutowane taką migracją nowe zjawiska, prezentować jednak pod starym szyldem.


Szczególną predylekcją do działania w tym trybie odznaczają dziedziny z definicji kreatywne, a wśród nich sztuki wizualne. Widać to od lat, jak ze szczególnym upodobaniem penetrują i próbują zaanektować coraz to nowe regiony przedziwnych inspiracji, cały czas utrzymując, że pozostają sztuką. Być może dzieje się tak dlatego, że właśnie sztuka tradycyjnie uchodząc za źródło wysokiego społecznego prestiżu (w domyśle: w nagrodę za jej godne szacunku ryzyko niepewnego zysku), w zamian oferuje katalog trudno sprawdzalnych jakości. Zdaje się, że właśnie tę zbieżność podchwytują i wiele sobie po niej obiecują zwolennicy zauważonych wyżej, śmiałych interdyscyplinarnych korespondencji. W drodze do szybkiej skuteczności (czyli zaistnienia na tzw. rynku idei), znajdują wybitnie sprzyjającą temu taktyczną furtkę: z nowym alibi kryteriów, łatwo jest być zauważonym w masie robiąc rzeczy nietypowe, a już najłatwiej, robiąc najzupełniej niedorzeczne. Na szczęście nie na wieki wieków, bo taki przeszczep wymaga nieprzerwanego zasilania immunosupresyjną perswazją apologetów, którzy -jak wiadomo- nie zawsze będą ,,pod ręką". Poza tym ŁATWOŚĆ omijania reguł i porównań z liczącym się dorobkiem przeszłości, w oczywisty sposób powoduje lawinowy przyrost indywiduów podobnie kalkulujących. Przyrost ten, zwrotnie denuncjuje kruche podstawy całej operacji. Wahadło zaczyna wychylać się w drugą stronę. Dobrem rzadkim ponownie staje się TRUDNOŚĆ szukania nowych rozwiązań dla starego zadania. Czystość prób w dziedzinie macierzystej.


Niektórzy więc wracają, lecz szczególnie cenni są ci, którzy bez względu na okoliczności, mają permanentną odwagę przeciwstawiać się dyktatowi mód, iść ,,pod prąd do źródła". Cenni są ci, którzy lekceważąc stadne trendy, a więc stale narażeni na szczególnie brzydki w sztuce zarzut konserwy, są niezmiennie przywiązani do swojej, bardzo osobistej prawdy. Do nich właśnie należy Stanisław Baj.


Baj zawsze był malarzem skupionym, ale nigdy potulnym. Swoją pracą dawał temu wyraz ostentacyjnie. Niemal od początku manifestował przywiązanie do prostolinijności, ale i do bezkompromisowości postawy. Czasami, jak choćby w pracy dyplomowej na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, ta bezkompromisowość przybierała postać jawnej prowokacji. Kończąc tę uczelnię w l. 70, nie zawahał się zrezygnować z pędu do nowości, dyżurnej ambicji młodego wieku i środkami brutalnego realizmu, ,,zmalował" wielkie, wiejskie wizerunki całkiem astołecznej, chłopskiej epopei. Tamte bezwstydnie rozpasane, pracowniane akty, dosiadające okrakiem świńskich grzbietów, to był gwałt zadany szkolnej poprawności grzecznego terminowania. Ale też popis nieprzeciętnych możliwości wyobraźni i warsztatu.


Tak jest do dzisiaj. Może nie tak brutalnie, bo dzisiaj zamiast swój stosunek do świata drapieżnie manifestować, Stanisław Baj zdaje się go zwyczajnie pogłębiać. Przez te kilka kolejnych dekad, nawet na jotę nie zawierzył krzykliwym heroldom śmierci malarstwa i ich przeświadczeniu, że to medium już dawno przekroczyło krańcowe rejestry instrumentarium twórczej perswazji. Baj nadal maluje, niezmiennie wzruszony urodą rodzinnego, nadbużańskiego świata, a właściwie wzruszony niewyczerpaną możliwością jego zamiany w malarskie symbole. Choć oczywiście, nawet i ten jego skromny zamysł, w dobie dzisiejszych eksperymentów -zwykle zresztą średnio udanych- może także wydawać się prowokacyjny: nie dość że jakby nigdy nic się na świecie nie stało, tradycyjnie pokrywa olejną farbą białe prostokąty płótna, to jeszcze -horrendum- maluje tradycyjne pejzaże.


No więc NIE. Mniemanie, że malowanie pejzażu dzisiaj to zajęcie passe, może być tylko wyrazem ciasnoty umysłowej, pozującej na pseudonowoczesny off. W odróżnieniu od cywilizacji, natura człowieka od Altamiry pozostała niezmienna i nie ma najmniejszego powodu do rezygnacji z DZIEDZICZENIA dorobku przeszłości, polegającego na myślącym z nim dialogu. Jak na razie nic nie zdezaktualizowało słynnego zdania codziennego praktyka malarstwa, Jana Cybisa mówiącego: ,,nasi poprzednicy nagromadzili skarby - można żyć jak z renty, a przy szczęściu nawet skarby powiększyć". W nim zawarta jest istota każdej twórczości, na zawsze. Wszelkie JEJ ROZUMIENIE sprowadza się wszak do pojmowania obowiązującego języka, w którym jest też miejsce dla nowej składni. Jej aktualizacje każdorazowo muszą uzyskać placet PRZYSTAWANIA do logiki bazy. Defekt tego przystawania nie poszerza dorobku, ale za to skutecznie dezawuuje BEŁKOT NOWOŚCI .


Oczywiście, powstałe w przeszłości malarskie pejzaże, ustalają pewne klamry: cechy gatunkowe, struktury systematyzujące, dyspozycje poszczególnych autorów, a nawet jakościowe hierarchie między nimi. Ale ta ORIENTACJA W ,,ZASTANYM" nie wyczerpuje, a tym bardziej nie zamyka możliwości ROZPOZNANIA ,,SPODZIEWANEGO". Wbrew pozorom, owa orientacja, za sprawą współczesnych ,,zabawek" postępu technicznego nie ułatwia zadania malarzowi. Im bardziej unaocznia ,,co było", tym bardziej myląco SUGERUJE ,,co być może", a więc oddala od kierunku WŁASNEGO wyobrażenia ,,co być powinno". Trudność znalezienia ,,właściwego" zarówno dawniej i teraz, per saldo pozostaje constans. 


Stanisław Baj, Rzeka Bug, ol./pł. 100 x 120 cm



W pejzażu, jako malarskim wyzwaniu, trudnością tą jest np. odwieczne zagadnienie znalezienia sposobu rozwiązania kwestii horyzontu. Tego znanego, banalnego podziału prostokąta na ciemny dół i jasną górę (rzadziej odwrotnie), jakimś mniej lub bardziej wyraźnym poziomym kierunkiem. A raczej znalezienie metody odejścia od tego podziału. Krokiem milowym uznano w tym względzie wiele historycznych koncepcji, z turnerowską u samej szpicy malarskiej inwencji. Natomiast w naszym malarstwie był nim, mało znany przypadek Barbary Jonscher (1926-86). Wart odnotowania przez bliskie obrazom Baja, często stosowane przez tę warszawską malarkę, wyszukane warianty złamanych zieloności. U każdego z nich rozgrywa się dramatyczna batalia z oczywistością linii horyzontu, a tym samym z narzucającą się dźwignią nazbyt jawnej ilustracyjności, niebezpiecznie zbliżającej do tzw. ,,landszaftu". O ile jednak poprzednicy stawiali na walkę z obecnością tej linii, neutralizując jej przebieg chytrymi manewrami akcentowania obocznych partii ziemi i chmur, o tyle Baj dokonał tu małego, własnego ,,odkrycia". Znalazł antidotum na ten horyzontalny imperatyw, w pionowej linii odbicia partii ziemi i nieba w lustrze rozlewającej się wody. Wydobył ów pion i wyraźnie wzmocnił jego skalę, pomysłem zepchnięcia mas koloru na skraj kadru. Tym prostym, acz nieoczywistym sposobem, osiągnął komplet przymiotów niezbędnych do odnowy metody malowanej struktury pejzażu. Przy okazji podjął próbę rozwiązania paru innych, zawsze aktualnych dla malarza zadań. Np. utrzymania naturalności gestu, jego pożądanej (skoro mowa o naturze) spontaniczności, pozostającej w koleinach rozpoznawalności wizerunku. Kiedyś napisałem, że w malarstwie łatwo jest chlapać jak się nie opisuje i łatwo jest opisywać nie chlapiąc. Prawdziwe osiągnięcie leży przeto pośrodku, na styku brawury metody z ,,precyzją sugestii" formy. Baj ustawicznie szuka tych i innych związków: czytelności z wieloznacznością, bez stawiania kropki nad ,,i", w czujnym zawieszeniu, w pół kroku przed przegadaniem, z polem dla wyobraźni, z furtką dla domysłu. Najlepiej w służbie lapidarności, która zawsze winna być konkluzją, wymuszeniem stanu na przeciwnościach oporu materii, a nie założeniem, odruchem Pawłowa, trującym osadem rutyny.

To są zadania na całe życie, nieważne czyje życie i obojętnie jak długie. Oczywiście można też tropem dzisiejszych mód sztuki szukać ich tam, gdzie się nie zgubiło:  pod latarnią naiwnie pojmowanej nowoczesności.

Galeria Browarna, 99-400 Łowicz, ul. Podrzeczna 17 (róg ul. Browarnej). Inf. tel. 46 838 56 53, kom. 691 979 262

Zero z ero...

$
0
0

Czterdzieści cztery razy psioczyłem na panie z Narodowej Galerii Zachęta, a być może, niesłusznie. Trwająca tam wystawa Piotra Uklańskiego niezbicie bowiem dowodzi, że jak chcą,  potrafią w dobrej wierze odwalić dużo większy kawałek dobrej roboty niż ten, jaki swego czasu, w dobrej wierze, odwalił z gumowego papieża krzepki poseł Tomczak. Kto wie czy nawet nie większy od roboty -w dobrej wierze- historycznego tandemu Tomczak-Niewiadomski. Bo Uklański nie tylko został przez owe panie za Tomczakiem skutecznie obnażon ale i za Niewiadomskim bezwzględnie ustrzelon. Dymią jeszcze smętne strzępy farbowanych szmatek, na podłodze, ścianach i suficie jednej z sal.
Weźmy pod uwagę, że gdyby nie usłużna Zachęta, o "twórczości" Uklańskiego do dziś zza oceanu krzyczałyby nam "tylko" czterdzieści i cztery zera jego konta bankowego. A tak, na miejscu, wystarczyło jedno, wielkie zero samej "twórczości", by obraz się wyostrzył jak klinga szabli kmicicowej. Niestety coś za coś. Obraz do tego stopnia się wyostrzył, że widać najdrobniejsze rysy na śmiałej jego koncepcji. Nie wiadomo np. po co było ściągać 44 pokaleczone fotosy "dętych""Nazistów" do miasta pokaleczonego w '44 przez nazistów prawdziwych? Po co było wycinać i pokazywać dorosłym 44 fragmenty pornosów, jeśli 44 kompletne pornosy + dalsze 44 tysiące mają na wyciągnięcie ręki i wystukanie klawisza wszyscy, bez ograniczeń wiekowych? Po co wymyślać z sufitu oświetlenie podłogi lightboxem, jak i bez tego podłoga w Zachęcie jest oświetlona z sufitu?
Albo np. po co podkreślać tytułem wystawy aktualny, średni wiek autora (44 lata), a eksponować w poważnym wyborze jego przedszkolne początki. Chyba że 44 kartki A4, wyrwane z bloku rysunkowego małego Piotrusia, przedstawiające cowboya na cobyle i inne byleco przeciętnej masówki dziecięcej, miały antycypować American way of life dorosłego Piotra? Jeśli tak, sprawa jest jasna i nie było sensu doczepiać do ścian (jak to uczyniono) 2 kartek z psychologicznym portretem dziecka. Widzom Zachęty przydałby się raczej psychologiczny portret autora właśnie jako 44-latka, napisany przez fachowca i doczepiony do prac w pozostałych 4 salach.
W ogóle możnaby to wszystko od nowa jakoś zgrabniej pożenić. Pomieszać przekrojowo starego Uklańskiego z młodym: kowbojskie colty powiesić w sali Narutowicza, narysowaną sieną senną kobyłę zawiesić przy 2-metrowych kobyłach sennych płócien i tafli plexi, kapelusz i chustę w sali z kolorowymi szmatami, a w sali z hard porno, skromny list małego Piotrusia do rodziców. Ciekawe, że ten list, choć arcyciekawy, nie zwrócił uwagi biegłych psychologów. Otóż przebywający na wakacjach kilkuletni Piotruś, pozdrawia w nim rodziców i prosi ich o przysłanie 69(?!) zł. Nie, nie. Nie prosi o jakieś tam banalne 70 zeteł, tylko detalicznie - o "69".  I to dopiero jest prawdziwa antycypacja. Przy tym "69" jakieś mickiewiczowskie "44" i koślawy kowboj to psychologiczny pikuś. Osobiście natychmiast powiesiłbym ten list w sali "tylko dla dorosłych" i koniecznie zmieniłbym motto wystawy na: A imię jego sześćdziesiąt i dziewięć.

15% abstrakcji + cała reszta

$
0
0



W najbliższy piątek, 22 lutego o godzinie 17.00 w Galerii Browarna w Łowiczu nastąpi otwarcie wystawymalarstwa Zuzanny Tomaś. Autorka studiowała na Wydziale Malarstwa warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych w pracowni prof. Rajmunda Ziemskiego w l. 1980-85. Od wielu lat jest nauczycielem akademickimna Wydziale Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki ASP. 
Zapraszamy do galerii w Łowiczu, przy ul. Podrzecznej 17. Bliższe informacje do uzyskania pod numerem tel. 46 838 56 53 oraz tel. kom. 691 979 262. 




 




ZUZANNA TOMAŚ
tekst Andrzeja Biernackiego, z katalogu towarzyszącego wystawie. 

                                                                           
WŁĄCZANIE SIĘ W NURT TERAŹNIEJSZOŚCI, przy jednoczesnym zachowaniu własnej odrębności postawy i wizji, niewątpliwie stwarzało kłopot w każdej epoce. Ale dzisiaj ten dylemat jest prawdziwym wyzwaniem. Przyspieszone tętno codzienności, wsparte erupcją wszelkich technik powielania jej obrazów i, wraz z internetem, błyskawicznego rozpowszechniania powoduje, że stale jesteśmy pod presją jakiejś, trudnej do zdefiniowania, aktualności. Z jednej strony wynika z niej sugestia, a czasem wręcz dyktat wyparcia ze świadomości ducha bliższej lub dalszej tradycji, z drugiej zaś, pewien gatunek „obowiązującej” nowoczesności narzuca się mimochodem. Obowiązującej, bo przecież przy całej swej, deklaratywnej otwartości na różnorodność, nowoczesność ta okazuje się być wpisana w dość ograniczone spektrum, poza które nie można wykraczać bez ryzyka narażenia się na opinię  nienowoczesnego. I ...na groźbę wykluczenia z horyzontu istotnej obecności.

Dotyczy to także, a może przede wszystkim sztuk wizualnych, w których kryterium nowości zdominowało wszystkie inne kryteria charakterystyki i klasyfikacji dzieła. Tendencja narasta w tym kierunku, że dzisiaj mało kto zastanawia się, czy coś jest dobre czy nie, czy ma sens czy nie ma sensu, tylko czy jest nowe. A jeszcze trafniej, czy pasuje do obiegowych kategorii nowości i nowoczesności, nawet jeśli ta nowoczesność niewiele ma wspólnego ze sztuką. Konkurencja jest zabójcza. Najłatwiej jest być zauważonym, robiąc rzeczy najbardziej niedorzeczne. Toteż wielu je robi. Szczególnie mocno obstaje przy tym konceptualizm - to znaczy bardziej teatr i literatura, albo polityka i socjologia, niż plastyka. Różne jego warianty, z oczywistym OMIJANIEM PLASTYCZNEJ SKŁADNI i asymilacją odmiany behawioryzmu na teren instynktu. Jest to stan rzeczy dość zawiły i niekoniecznie musi oznaczać jakiś, ostateczny upadek. To raczej czytelny wyraz krańcowego fermentu i zwykłego „pogubienia”, ze starego strachu przed „nienadążaniem”. Nieumiejętność dziedziczenia, powiązana z imperatywem bycia na topie. 




Mimo to, od czasu do czasu pojawiają się zjawiska osobne, które choć nowe, nijak nie przylegają do wszechobecnych dzisiaj klisz nowoczesności. Liczące się z ciągłością języka sztuki, anektujące doświadczenie współczesności, ale i respektujące pierwotność natury, a w niej, niezmienność ludzkiego odczuwania. Mocne w wyrazie ale też delikatne w materialnej tkance malarstwo Zuzanny Tomaś, jest dowodem takiego właśnie podejścia. Odruchowym wyborem zanurzenia się w problematykę mało aktualną dziś, choć aktualną zawsze. Zanurzeniem w farbę i tylko jej przypisane właściwości. W samo malarstwo, czyli wszystko to, czego w inny sposób zrobić nie można. 

 Tomaś wywodzi się z wielkiej tradycji malarstwa figuratywnego. Od czasów studiów atakuje niezmiennie ten sam temat: człowieka. Atakuje, bo te obrazy powstają z rozmachem, a nawet  z furią kładzionych krech i rozmijających się z nimi plam koloru. Z nieoczekiwanych układów spontanicznie znaczonych mas, w których forma wiodąca, w sposób naturalny wpisuje się w abstrakcyjny plan prostokąta płótna. To nigdy nie jest hieratyczny lejtmotyw na osobnym tle, tylko organiczny węzeł linii i barw zawiązany pewną decyzją w wieloznaczny wyraz całości. Spontaniczny charakter tej operacji w trakcie nawarstwiania kolejnych decyzji, nie gubi się w momencie dochodzenia do konkluzji, nie widać tu żadnych śladów premedytowanego, „mózgowego wykańczania”. Ostateczny kształt zionie jawnością pośrednich decyzji, zdanych wprawdzie na intuicję i przypadek, ale pozbieranych sensem rozstrzygającej obecności autorskiego integrum. W tym zawiera się właśnie rezerwa możliwości malarstwa, na którą ślepi są mniej zdolni, ultranowocześni heroldzi rychłej jego śmierci. Wiadomo już dzisiaj jak „punktualnie” odrobić precyzyjną formę, wszak począwszy od van Eycka zrobiło to wielu. Wielu też, od Pollocka, wiedziało jak zafingować skrajną gwałtowność abstrakcyjnych środków. Prawdziwym wyzwaniem podejmowanym, ale nigdy dostatecznie nie rozwiązanym, pozostaje do dzisiaj połączenie tych dwóch, znanych sprawności. Łatwo jest chlapać jak się nie opisuje, łatwo opisywać jak się nie chlapie. Malarskiego mariażu utalentowanej brawury z precyzyjnym odczytem nadal jest jak na lekarstwo. 


                                                                                                                                                                                                                            
Oczywiście dla wszystkich, którzy znają naturę osobowości Zuzanny Tomaś, z jej wrodzoną skłonnością do dystansowania się od wszelkiego wyścigu, wychylania, a nawet zwyczajnego tylko uczestnictwa, śmiała myśl łatania przez nią malarskich dziur pomiędzy światowymi w skali van Eyckiem i Pollockiem, musi mieć wydźwięk cokolwiek humorystyczny. Naturalnie, nie o to chodzi. Po prostu tembr jej talentu zdaje się zwyczajnie predystynować ją do wypełnienia tak opisanej luki, ale rzecz jasna, bez nadambitnych, a już na pewno nie autorsko wykalkulowanych, chęci. Więcej nawet. Zastanawia ostry kontrast wycofanej i nieledwie introwertycznej osoby malarki, z radykalizmem i werwą jej zawodowych predylekcji, niezmiennych i eksponowanych od lat. Konsekwencję tego zderzenia tłumaczy w jakimś stopniu znane w psychologii pojęcie kompensacji, ale chyba nie do końca. Może jest w tym zewnętrzna, warsztatowa „przyczyna”? Może wreszcie warto uznać doniosłość tej podpowiedzi i właśnie „techniczny” aspekt twórczości ostatecznie awansować do poziomu równoprawnego z piętnem i rolą osobowości w pracy nad dziełem?                                                

Sam, autorski zamiar jest dość prosty: ma być żywo, ma być zwięźle, ma być niejednoznacznie. Bez dramatu „literatury”, ale z dramatem farb. Skalę czysto plastycznej trudności tego zamiaru określają pytania: jak precyzyjnie zbudować formę, by nie zgubić wieloznaczności jej wyrazu? jak panować nad środkami, zachowując ich spontaniczność? jak celowo kontrastować składowe, by wydobyć pozorującą naturalność dominantę „jak wyjdzie”?                                                                                                                                                                                                                                                                       
 Te pytania stanowią klucz „wyższej szkoły jazdy” plastyki malarstwa, której jak ognia unikają miłośnicy programowego prymatu gołego konceptu nad mięsem realizacji. Bez tej szkoły, wszystkie tzw. TREŚCI sztuki, do końca pozostaną zaledwie jej wydukanym TEMATEM.   

                                                                                                                                                                                                                        

Art. 0 K.K. albo Mmnożenie Przez Zero

$
0
0


Profesor doktor dziekan habilitowany, polny man het, het ze Szczecina i koronny przykład etc. etc. nibysztuk (sorry, ani chybi pominąłem jeszcze jakieś tytuły, ale -doprawdy- można się w tej mnogości pogubić ), Kamil Kuskowski znowu protestuje. Ponieważ robi to znowu, więc pewnie już tylko testuje protestem cierpliwość swych adresatów. Tym razem stanowczo wystąpił przeciwko -rzekomemu- ocenzurowaniu pracy dyplomowej jego podopiecznej pani Magdaleny Sakowskiej-Carło i  -rzekomym- usunięciu jej z wystawy "Najlepszych dyplomów ASP 2015" w Wielkiej Zbrojowni w Gdańsku. Jak napisał: ,,Mocny głos młodej artystki przeciwko uprzedmiotowieniu ciała, merkantylnemu wykorzystywaniu osobistych tragedii, przeciwko banalizacji zła - seria inscenizowanych fotografii samobójczyń została usunięta i przeniesiona kilkaset metrów poza główną wystawę do Gdańskiej Galerii Miejskiej. Znalazła się w małej salce, z wejściem zasłoniętym kotarą z napisem "dla dorosłych".

Polny, koronny i wyhabilitowany zauważa więc, że: ,,Organizatorzy wystawy nie poradzili sobie z zapewnieniem przejrzystości kryteriów nagradzania prac. W rezultacie (...) jury pod przewodnictwem rektora z Katowic nagrodziło główną nagrodą studenta z Katowic; - głosami pracowników ASP w Warszawie - nagrodę MKiDN otrzymała studentka ASP w Warszawie a nagrodę prezydenta Gdańska otrzymała studentka z Gdańska.

Po czym Kuskowski otwarcie grozi, że:  ,,Dopóki nie uzyska zapewnienia, że organizator nie będzie podejmował kolejnych prób cenzurowania prac dyplomowych, a nagrody będą przyznawane przez niezależne jury, nie podejmie się narażania naszych przyszłych absolwentów na przejawy dyskryminacji.

Spodziewam się, że po takim jego ostrzeżeniu, wszyscy zainteresowani już trzęsą portami (co najmniej elektronicznymi), bo przecież dowolna, gdziekolwiek wystawa bez pana Kuskowskiego i jego podopiecznych, to byłaby -drżyjcie narody- niewyobrażalna tradżedija dla sztuk.

W rzeczywistości praca pani Sakowskiej-Carło nie została usunięta z wystawy tylko ,,zaaranżowana" nie tam, gdzie chciał KK, a jurorzy z Warszawy (nie sami w składzie) przyznawali nagrodę nie swoją, tylko MKiDN z...siedzibą w Warszawie, wszakże obsługującym również Szczecin.

Aliści prof. dr. hab. het. pol. kor. Kuskowski tak się w swym domaganiu PRZEJRZYSTOŚCI zacietrzewił, że nie zauważył biedactwo:

1. Że buntuje się przeciwko kumoterstwu kolesi z innych uczelni, którzy przyznają laury swoim studentom, a sam, jako profesor ze Szczecina upomina się o studentkę, a jakże, ze...Szczecina

2.I że jeszcze wczoraj, nie mógł strawić faktu, że -było nie było- LEGALNY i PRZEJRZYSTY przetarg na prowadzenie szczecińskiej Trafostacji wygrał KTOŚ INNY, a nie on dla siebie i swoich kolesi. (więc potem judził i ciągał konkurentów po sądach ).

Co zaś się tyczy dzieła jego podopiecznej, pani Magdaleny Sakowska-Carło "Życiowe historie" Poradniki "Twoje pierwsze...ZABÓJSTWO" i "Twoje pierwsze...SAMOBÓJSTWO" to to, że przywodzi na myśl -bynajmniej- nie pierwszy przykład sytuacji potłuczonego samobójcy, któremu nad urwiskiem -nomen omen- urwał się sznurek i nieszczęśnik zabił się nie jak chciał, tylko przez ...potłuczenie. Nie dość, że mu całe życie nie wyszło, to i wybór rodzaju śmierci także.

Sakowska-Carło, wiedziona przez takich demiurgów jak Kuskowski, także nie zauważyła, że zwykłym bzdetem, a nie żadnym konfesyjnym dziełem, jest OSTRZEGANIE przed sytuacją POPRZEZ jej sztuczne MNOŻENIE.  Detalicznie NIC to nie daje, podobnie jak mnożenie górnolotnych tytułów przed zerem - czyli np. nazwiskiem artystycznej miernoty. Chyba, że w trosce o dobre samopoczucie naiwnych.


Mikołaj Obrycki

$
0
0

11 września br. o godzinie 18.00 w Galerii Browarna w Łowiczu, nastąpi otwarcie wystawy malarstwa Mikołaja Obryckiego (ur. 1977). Poniżej prezentujemy wybór prac z różnych okresów jego twórczości  i odnoszący się do nich, zawarty w towarzyszącym pokazowi katalogu, tekst Andrzeja Biernackiego (właściciela galerii).


 Rozkładówka okładki katalogu wystawy (wrzesień 2015 r., Galeria Browarna, 99-400 Łowicz, ul. Podrzeczna 17)


Obrycki

Jedną z wielu dolegliwości zajmowania się sztuką, jest konieczność wysłuchiwania nonsensów, często tak podrasowanych, by mogły odgrywać rolę uczynnych i zgrabnych bon motów. Ot, np. taka myśl Nietzsche'go: ,,Mamy sztukę, żeby nie umrzeć od prawdy''.

Z jednej strony, jest w tym mile postrzegana przez artystów, sugestia świata sztuki jako osobnego, niezależnego bytu, z drugiej, ukryta gdzieś pomiędzy, horrendalna i trująca teza, jakoby prawda była  śmiercionośna!


Oczywiście, wszelka twórczość chętnie pielęgnuje tę swoją osobność i ,,równoległość” do logiki życia, do jego prawdy, ale też nie może się bez niej obejść. Prawda życia była i pozostanie jedynym testem prawdy sztuki, probierzem sensu i wiarygodności dla proponowanej przez sztukę osobnej składni. Znaczy to, że każda nowa licencja sztuki, włącznie z ewidentnym na oko dziwolągiem skutku, będzie uprawniona, jeśli respektuje prawidła reprodukowane w cywilnych okolicznościach życia. Ba, uprawniona będzie także wtedy, gdy zachowując powyższe, na oko będzie dziwolągiem WBREW, czyli jawną prowokacją, tyłem do kierunku oczekiwań ,,normalnego", poddanego prawidłom potoczności.


Refleksje te spłynęły na mnie, stojącego na styku dwóch porządków, w szeroko otwartym oknie poznańskiej pracowni malarza, Mikołaja Obryckiego. Patrzyłem stamtąd na świeżą zieleń trawnika, będącego zapleczem znanej świątyni handlu grodu Przemysława, dosłownie zepchnięty na brzeg w zawalonej obrazami przestrzeni wnętrza. Jedna sfera stanowiła absolutną antytezę drugiej. Poczułem się wtedy jak Puchatek, który im bardziej zaglądał do jednego lub drugiego środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było. Innymi słowy, zdawało mi się, że im mniej to co tam na zewnątrz potrzebuje jakiejkolwiek twórczości, tym bardziej Obrycki zwiększa swoje obroty. Z niezachwianą wiarą, że same, fizyczne gabaryty gromadzonych i ściśniętych jeden za drugim setek (może tysięcy!) wielkich płócien, szczelnie wypełniających tę jego przestrzeń, nie zostawią ani skrawka miejsca dla zbłąkanych tu z zewnątrz treści, absolutnie obcego mu porządku.

          Jednym z pytań jakie sobie wtedy zadałem było: kogo dzisiaj na taką grę stać?

Naturalnie, od razu przypomniał mi się Mieczysław Porębski i jego Pożegnanie z krytyką, wraz z zawartą tam krótką systematyką gier wykorzystywanych w strategii sztuk (Wstęp do Metakrytyki z 17.11.62). Bo i Porębski -jak przypuszczam- dostrzegłby w postawie i praktyce Obryckiego znamion GRY. I to gry, każdym jej typem, które krytyk opisał jako: agonistyczny (badający siły stron prowokowaniem reakcji), aleatoryczny (wyzywający los), mimetyczny (w którym poprzez zmianę masek transmituje się wtajemniczenie) i illinktyczny (oszałamianie ilością). Fakt, malarz sprawnie włada kompletem tego rodzaju gier w ramach swojej metody, ale jego malarska strategia jest jeszcze inna. Obrycki nie dba o ograniczenia gier, jak chce zmienia ich kody, odrzuca bliską już szansę, rezygnuje z nabytych sprawności, no i, nie przyjmuje wygranej, zyskując w zamian POZNANIE.


 Mikołaj Obrycki, prace z lat 2000-2003, olej, akryl na tekturze

           
Taktyczne założenia malarz zmienia wraz ze zmianą tematów serii, niezależnie od stopnia ogólności wybranego motywu. Tak samo wówczas, gdy są to klasyczne pejzaże, portrety, lub figuracje; ale też, gdy drąży swe ulubione: miasta (Moko city), łódki, abstrakcje lub butelki (łódka Bols). Czasem są to grube na palec ,,oleje", zatopione w chłonnej tekturze, innym razem wiotkie jak cerata, lekko dmuchnięte na płóciennej surówce akrylowe ławkowce. Zarówno ascetyczne monochromy, jak i pstrokacizna w pistacjowych harmoniach. Bez recepty, chyba że będzie nią słynne ,,jak wyjdzie". Nigdy ,,od do", zawsze z czujnym ,,pomiędzy". W tym, z najbardziej pożądaną i najtrudniejszą ,,łącznością" drobnych elementów oraz całych partii. Z dzieleniem na fragmenty i powtórnym montowaniem całości wg własnego klucza. Z rozmysłem obserwacji (patrzenia, ale przede wszystkim zobaczenia), bez pustego w malarskie argumenty ,,widzimisię". Chociaż bywa, że coś z jego rzeczy sprawia wrażenie robionej ,,na wariata", ale to tylko pozór, biorący się z planu cięcia w pień nazbyt oczywistych konkluzji. Bo Obrycki gra formą, ale z tematami ,,pogrywa". Wśród nich najczęściej z wszelką modą, z dyktatem idiomu tzw. ,,ducha czasu", z presją nachalnej aktualności, z imperatywem obiegowego smaku, z dopiero co wmówionym czegoś wzorcem. Z ,,porozumiewawczym puszczaniem oka do widza", z układem za łatwo przyklepanym jako obowiązujący, a także -nie wiedzieć czemu- z nieobowiązującym. Redukuje, wadząc się z zanadto rozbudowanym, lub komplikuje, jeśli jakiś płytki lans podsuwa mu z flanki zbyt prosty chwyt. Albo kiedy się nagle zgadza z topem, oczywiście gdy wcześniej skuma trend zorganizowanej nań niezgody. Słowem, uwielbia wszelką opozycję dopóty, dopóki także ta opozycja nie staje się kolejną definicją. 

Mikołaj Obrycki, pejzaże z lat 2000-2002, olej, akryl na tekturze

           
 Mikołaj Obrycki, prace z lat 2000-2005, olej, akryl na tekturze


Mikołaj Obrycki, 2006 r., olej, akryl na tekturze


Mikołaj Obrycki, prace z lat 2005-20014, olej, akryl na płótnie: po bokach 180 x 145 cm, w środku ON 110 x70 cm

 
Rzecz jasna, opozycyjność Obryckiego nie jest tylko kwestią dyscypliny odgórnego postanowienia. Wiąże się z tym rozległa wiedza warsztatu i niezwyczajna umiejętność, polegająca na improwizacyjnym charakterze dyskontowania repertuaru manewrów, związanych ze stopniem opanowania możliwości narzędzi i właściwości materiałów. Ogromny ilościowo dorobek, przekłada się z jednej strony na swobodę operowania środkami. Z drugiej, związane z nim opatrzenie, pozwala na rozeznanie dystansu, ocenę jakości wybranych wariantów rozwiązań. W takim trybie pracy, tym bardziej bez żalu rezygnuje się z efektów rutyny, im częściej one same podstawiają się pod pędzel. Tym bardziej trwa się w dążeniu do takiego gatunku rozstrzygnięć, które nieczęsto dają się pozyskać. Ten gatunek ściśle wiąże się z rolą przypadku, a konkretnie szczęśliwego przypadku, którego niepodobna przewidzieć, nawet pomimo nieprzeciętnego, ,,zawodowego" przerobu. Bez niego, wszystko może być zaledwie dobre, ale nic dobre w NIEWYTŁUMACZALNY sposób. Malarz od początku przeczuwał, a teraz już doskonale wie, że z samych elementów uświadomionych nie da się złożyć sensownej całości. Bez premii przypadku, nie będzie zaskoczenia, tego półkroku do satysfakcji poznawania malarstwem.


 Mikołaj Obrycki, olej, akryl na płótnie 2014: po bokach Ocean, Cross 140 x 145 cm, w środku Spiralla 100 x 100 cm

 Mikołaj Obrycki, 2014, olej, akryl na płótnie: od lewej u góry: theewill 130x130 cm, kuter 130x130 cm, shore 145x140 cm, od lewej u dołu: zigzag 130x130 cm,  nagel 130x130 cm (mixedmedia), watemak 130x130 cm 


Mikołaj Obrycki, Boats 2015, olej, akryl na płótnie, 180 x 145 cm, 




Droga jaką posuwa się w swych wyborach Mikołaj Obrycki, jest logicznym następstwem poszukiwań (tematów i środków), sprzyjających aranżowaniu takich okoliczności pracy, w których twórczy przypadek ma największe szanse udziału w jego kalkulacjach. Jako szczecinianin z urodzenia (triada Odra, zalew, morze), Obrycki tym łatwiej wpadł na pomysł spożytkowania w swej sztuce fenomenu wody. Z jej transparentnością, fluktuującym kształtem i uformowaniem lustra, radykalnie absorbującego wszystkie refleksy otoczenia. Także z pożądaną wieloznacznością form częściowo zanurzonych, zwalniającą z precyzji odwzorowania ,,wszystkiego", a więc pozostawiających margines dla domysłu. Motyw wody załatwia tu kwestię wiarygodności wizerunku osiąganego szerokim, niekontrolowanym gestem - kuźnią malarskiego przypadku. Niesie to niczym nieograniczony arsenał inspiracji w zakresie chromatyki, skali, perspektywy, formy znaku, kompozycji. Kumulacja kontrastów, napór dysonansów, podjudza do popełnienia ryzyka, decyzji bez kompromisu, z zamiarem zaaranżowania coraz to innej ,,przygody", w oparach zachłannej ciekawości wyniku. ,,Wody" Obryckiego pozwalają mu na eksperymentowanie w zakresie temperaturowych kontrastów, na zestawienia stalowych szarości z akcentami czerni, przetykanej drobinami emanujących ciepłem włókien farby. W nadziei na niepowtarzalny wyraz czystej emocji pikturalnego elementarza, często odwraca ten proces. Sięga wtedy po gąszcz świateł i barw miasta uwięziony w plątaninie smug, ciągnących się po korytarzach ulic i szyn tramwajowych cyklu prac Moko City. 

 Mikołaj Obrycki, Moko City, 2014, olej, akryl na płótnie: 3 x 180 x 145 cm


Zjawia się tu naraz wszystko: kolorowe spirale i sinusoidy, eksplozje pigmentu, kaskady odłamków farb, bielejące bandaże w konwulsyjnych duktach. Pogrążone w dominantach mroku, doświetlone zaledwie rozbłyskami szpar enigmatycznych rusztowań. Malarz zwalnia się w tych pracach z obowiązku ,,punktualnego" zapisu, wyzwala energię płynącą z domniemania dramatu, z obietnicy niespodzianki, eksplodującej żywiołem malarskiego tupetu.

          
 Właśnie tupetu, czyli bardziej zuchwałości niż odwagi działania. To, co Obrycki robi, a właściwie co zakłada swym malarstwem i w ogóle życiowym projektem, nie jest czymś tylko śmiałym, w sensie łatwości przekraczania konwencji, łamania jakiejś malarskiej umowy. Artysta ten postępuje tak, jakby interesowała go totalna symboliczna transgresja, przekraczanie norm, które samo życie zarezerwowało dla niego jako artysty. Wyczuwa się tu nawet rodzaj ODWETU za nędzny gest ze strony tzw. przytomnej części społeczeństwa, pozostawienia sprawom sztuki, czyli  dla niego sprawom fundamentalnym, zaledwie błahego marginesu uwagi. Mikołaj nie zaniedbuje w tym odwecie nawet drobiazgów: jeśli ma przeznaczyć kąt w mieszkaniu na studio, eksmituje całe to mieszkanie z armadą ,,narzędzi mieszczańskiej wygody", wszystko podporządkowując warsztatowi PRACY. Jeśli potrzebuje płócien na miesiąc, zamawia ich sto, które większości innych malarzy, wystarczyłyby do końca. Jeśli zamierza malować, to ma to być orka, a nie jakieś terapeutyczne hobby ,,po godzinach”.

Malując nie znosi modelu ,,na ćwierć gwizdka", toteż pogrąża się w robocie bez reszty. Organizuje ją tak by, przestać liczyć się z czymkolwiek, co przeszkadza w dotarciu do sedna, albo tylko do właściwej struny. Szybko odstawia na bok wszelkie przepisy na ,,smaczki", olewa przesądy w kwestii wartości, przymyka oko na  obiegowe standardy tzw. dobrego wychowania zapewne przekonany, że wszystko to wymyślono głównie w tym celu, by temperować polot niebezpiecznej dla miernoty ...inwencji.

          
 Mikołaj Obrycki pracuje więc nieprzerwanie. Gromadzą mu się stosy obrazów i ...odpadów. Ciągle rozpoczyna nowe rzeczy, ale i odpady utylizuje z atencją, jako najbardziej pożądany, intuicyjny recykling prawdy. Bo choć, niewątpliwie, samemu dziełu NA WIEKI przyda się owa, nieśmiertelna PRAWDA, jemu - autorowi dzieła NA TERAZ musi wystarczyć doczesny jej wariant: rozeznanie, zorientowanie się, poznanie najprostszej, elementarnej zasady.



Andrzej Biernacki w Nowym Sączu

$
0
0




Andrzej Biernacki od lewej: ol/pap. 100 x 70 cm. 2015, ol./pł. 160 x 130 cm, 2013, ol./pap. 100 x 70 cm, 2014

W ramach festiwalu sztuki, organizowanego przez zespół nowosądeckiej Małej Galerii, 1października b.r., dyrektor placówki Alicja Hebda oraz jej najlepszy duch, prof. Andrzej Szarek otworzyli moją wystawę malarstwa. Poniżej link do materiału filmowego z tego wydarzenia, a także uzupełnienie nagrania - czyli wybrane prace z zespołu zaprezentowanych w galerii

https://youtu.be/zustLz27Fq4?list=PLTylJ1ojQs6dqqjmBsBAqO0w25J-gP7M2



Andrzej Biernacki od lewej: ol/pap. 100 x 70 cm. 2014, ol./pł. 160 x 130 cm, 2012, ol./pap. 100 x 70 cm, 2014 





 Andrzej Biernacki od lewej: ol/pł. 160 x 130 cm. 2013, ol./pł. 160 x 130 cm, 2013, ol./pap. 160 x 130 cm, 2014




Andrzej Biernacki od lewej: ol/pap. 100 x 70 cm. 2015, ol./pł. 100 x 70 cm, 2013, ol./pap. 100 x 70 cm, 2014 


Przesłanie The Krasnals

$
0
0



The Krasnals – Dziennik 2016
Gombrowicz – Dziennik 1954
Artysta który da się uwieść na tereny spekulacji mózgowych, jest zgubiony. My ludzie sztuki, ostatnio zbyt potulnie pozwoliliśmy, aby nas wodzili za nos filozofowie i inni naukowcy. Nie wspominając o tak niecnych stworzeniach jak najnowszej generacji krytycy i kuratorzy. Nie potrafiliśmy być dostatecznie odrębni. Nadmierne poszanowanie dla prawdy naukowej przysłoniło nam własną prawdę – w zbyt gorącej chęci zrozumienia rzeczywistości, zapomnieliśmy, że nie jesteśmy od rozumienia rzeczywistości, lecz tylko od jej wypowiadania – że my, sztuka, jesteśmy rzeczywistością. Sztuka to fakt, a nie komentarz doczepiony do faktu. Nie do nas należy tłumaczenie, wyjaśnianie, systematyzowanie, dowodzenie. Jesteśmy słowem, które stwierdza: to mnie boli – to mnie zachwyca – to lubię – tego nienawidzę – tego pożądam – tego nie chcę… Nauka pozostanie zawsze abstrakcyjna, lecz głos nasz to głos człowieka z krwi i kości, to głos indywidualny.
Nie idea, lecz OSOBOWOŚĆ jest dla nas ważna. Nie urzeczywistniamy się w sferze pojęć, lecz w sferze osób. Jesteśmy i musimy pozostać osobami, rola nasza polega na tym, aby w świecie, coraz bardziej abstrakcyjnym, nie przestało rozlegać się żywe, ludzkie słowo. Idea w oderwaniu od człowieka nie istnieje w pełni.
Zachwycamy się sztuką artystów, nie pseudo-naukowców. To artysta jest argumentem dzieła. Zaś największą porażką są ci krytycy i kuratorzy, którzy z uwielbieniem żywiąc się fałszem, fałszem tym plują w twarz odbiorców. Uzurpują sobie prawo, by oceniać styl artystów, podczas gdy sami są parodią stylu. Twórcami sztucznych teorii wyssanych z palca, kombinatorskich, nieprzeżytych, ale z tak bezczelnym poczuciem prawa do mówienia jaki ma być świat.
Tak mało chodzi po tym świecie krytyków, którzy cenią sztukę i artystów, którzy cenią rzeczywistość ponad  swoje sztuczne, interesowne idee. Interesowne, egoistyczne, płytkie i prostackie, byle by trzymały się ogólnie przyjętego, modnego, zachodniego protokołu, zapewniającego prestiż – i pieniądze. Nie dość że święcie wierzą w swą powinność zmiany świata, to zawzięcie szczerząc kły, wykopują każdego nieuległego im artystę jeśli ten śmie zbliżyć się do świecznika, na którym oni już dumnie paradują. Tak, bo oni tak naprawdę Artystów nienawidzą! Impotenci z ciałem wyssanym z wszelkich soków, zapluliby jadem za to tylko, że Artysta tworzy z niepojętą dla nich rozkoszą, której nigdy nie będą w stanie doświadczyć. Nienawidzą za pulsującą w żyłach krew, za żywe wypowiadanie swojej epoki i siebie z taką swobodą, w sposób naturalny.  Czy jest jakikolwiek, choćby najdrobniejszy powód by brać pod uwagę ich teksty, ich łkania o nowy porządek?
Dlaczego nie wrócić do źródeł, porzucić tych grabarzy sztuki i wskrzesić OSOBOWOŚCI? Wskrzesić tych, o których nie można mówić w sposób nudny, zwykły, pospolity…? Niech oni zaś obudzą Ducha w dzisiejszych Artystach, którzy tak lekko przyjęli role parobków, czekających tak infantylnie, tak potulnie, na każde skinienie palcem ich opiekunów.
Droga publiczności… Jeśli spotkacie Sztukę przez duże S, to Ona, sztuka pokaże wam głębię. Ona, Sztuka, pokaże wam ostrą piękność współczesności.
Z pozdrowieniami!
The Krasnals
(Odczytane na wernisażu w Galerii Miejskiej we Wrocławiu)

Zakupy tzw. Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie A.D 2016

$
0
0


Zakupy Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie dokonane w lutym 2016 r.

1. Kolaż z tkanin autorstwa Gülsün Karamustafa pt. Podwójny Jezus i młoda antylopa. (2 dzieło tej artystki w kolekcji MSN) nabyte w galerii RAMPA SANAT GALERISI LTD. STI., ISTANBUL, TURKEY 34357,
Cena wybranej oferty:202.795,20 PLN + VAT (razem do równego rachunku 250 tys.)

2. Teresa Kazimiera Murak-Rembielińska, instalacja pt. Popiersie (rzeżucha w pleksiglasie, 3 dzieło tej autorki w kolekcji MSN).
Cena wybranejoferty:175.500,00 PLN (razem ok.215 tys.)

3. Zakup obrazu ol./pł. pt. Popiersie kobiety (1944) autorstwa Marcina Maciejowskiego w RASTER Sp. z o.o. Sp. k., Lwowska 10 m. 12, 00-658 Warszawa, kraj/woj. mazowieckie.
Cena wybranej oferty:162.000,00 PLN +VAT (razem ok. 200 tys.)

4. Zakup dzieła pt. Untitled (Bez Tytułu) autorstwa Cathy Wilkes. w galerii TOBY WEBSTER LTD, 14-20 OSBORNE STREET, GLASGOW, kraj/woj. Zjednoczone Królestwo.
Cena wybranej oferty:710.474,94 PLN + VAT (razem ok. 873 tys.)

5.Zakup dzieła pt. Hysterical Men II (kolaż portretu papieża z transseksualistką i przyjaciółką Berlusconiego) autorstwa Henrika Olesena wGalerie Buchholz, Neven-DuMont-Str. 17, Kolonia, kraj/woj. Niemcy.
Cena wybranej oferty:211.245,00 PLN + VAT (razem ok. 260 tys.)

Słowem: MSN, w lutym 2016 r. kupiło kolejne 5 obiektów do zbiorów za  ok. 1.800 tys. zł


Wnosząc z powyższej listy prac zakupionych przez MSN, zwłaszcza w zestawieniu z ich reprodukcjami internetowymi, szacowanie sztuki to sztuka, która bywa znacznie trudniejsza nawet od jej wykonania. Naturalnie, równie trudno polemizować z wysokością cen prac artystów zagranicznych, wobec nader skąpych danych nt. dzieł rzeczywiście gdzieś już sprzedanych, a nie tylko oszacowanych przez galerie, zwłaszcza będące wyłącznymi przedstawicielami protegowanych artystów. 

Ale już np. można pochylić się nad szacunkami i ostateczną ceną zakupu pracy Teresy Murak przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej, czyli za kwotę z VAT-em 215 tysięcy złotych w lutym 2016 r., . Tym bardziej, że inna praca tej artystki (,,Dla Ziemi I" z 1986 r.), w tym samym miesiącu i roku, 23 lutego o godz. 19.00 (ale już po zakupie ,,Popiersia" przez MSN!) w stołecznej Desie Unicum, estymowana na 5-8 tysięcy zł, w wyniku ,,ostrej" licytacji uzyskała cenę ... 3 tysięcy złotych (słownie: trzech tysięcy). Tak, oczywiście, wiem, to zupełnie inna jej praca...



źródło: 
http://www.desa.pl/pl/auctions/314/object/31765/teresa-murak-dla-ziemi-i-1986-r
http://www.przetargi.egospodarka.pl/zamawiajacy/Muzeum-Sztuki-Nowoczesnej-w-Warszawie.html

Kupowanie sztuki. Za cudze po swoim uważaniu

$
0
0






19 maja br. w ramach kolejnego spotkania z cyklu pod frywolnym tytułem „CHWYĆ SZTUKĘ!” serdecznie zapraszamy na dyskusję poświęconą problemowi kolekcji dzieł sztuki, której uczestnikami będą panowie: Andrzej Biernacki – kolekcjoner, artysta i krytyk sztuki oraz Iwo Zmyślony – krytyk i metodolog sztuki.


Idea spotkania o tej tematyce zrodziła się na kanwie wystawy prac Marka Sobczyka pt. „muzeum” w cudzysłowie, którą będzie można oglądać w poznańskiej Galerii Miejskiej „Arsenał” w terminie od 14 maja do 12 czerwca br. Artysta w ulotce towarzyszącej wystawie, odbywającej się w 2006 r. w warszawskiej Zachęcie, pisał: Muzeum w cudzysłowie to […] indywidulana odpowiedź na zjawisko gromadzenia kolekcji, tworzenia nowych miejsc zbiorów, muzeów, zatrudniania kuratorów, nakręcania maszynerii rynku dla potrzeb tworzących się kolekcji, jak również obszaru prezentowania kolekcji, wydawania opracowań.

Pomysł na wydarzenie powstał ponadto w związku z toczącą się w ostatnim czasie dyskusją medialną na temat wyników naboru wniosków do ministerialnego programu operacyjnego „Kolekcje”. W tym kontekście warto zapytać m.in. o politykę zakupów prac do kolekcji, system ich finansowania, strategie rozwoju publicznych kolekcji oraz o to, na jakie dzieła powinny być przeznaczane środki pieniężne podatników.

ARTEPEDIUM Jerzy Fober w Galerii Browarna (do 31 maja 2016)

$
0
0




Rozkładówka okładki katalogu




Jerzy Fober Kto ma oczy niech słucha, 2009 (drewno-lipa)



 Jerzy Fober w Galerii Browarna fot. Włodzimierz Piertrzyk





z prawej: Jerzy Fober  Anioł upadły, 2012 (kamień-bazalt, granit)






et(n)os

$
0
0






Plastikowe okulary z łowickim nadrukiem, piłka futbolowa z motywem wycinanki, magnes na lodówkę z rumianą łowiczanką… Gdzie leży granica między mądrze czerpiącym z ludowych wzorów designem, a masowym gadżetem bezmyślnie kopiującym koguty i kodry?

Sztuka ludowa z Łowcza i okolic od kilku lat jest skrzynią wianną dla projektantów, artystów i producentów. Opuściła wsie, skanseny i muzea i coraz częściej widywana jest na międzynarodowych targach, wybiegach, półkach sklepowych, a nawet w powietrzu czy na męskich łydkach w postaci tatuażu.

Wystawą et[n]os chcemy pokazać aktualność łowickiej sztuki ludowej, jej potencjał w promocji miasta i mnogość interpretacji. Dzięki uprzejmości świetnych polskich projektantów i artystów mamy szanse udowodnić, że etnodesign nie polega jedynie na wykorzystaniu kolorów, motywów i materiałów zbliżonych do tradycyjnego rękodzieła, ale sprowadza się do świadomości formy i pracy nad nią. Ta nierozerwalność poszukiwania głębszych wartości (etos) i tradycyjnych znaczeń (etno) splotła się nam w nazwie wystawy – et[n]os.

W lipcu Łowicz będzie obchodził swoje 880-urodziny. Wystawą et[n]os Galeria Browarna uzupełnia kalendarz całorocznych imprez towarzyszących obchodom. Na wernisażu również swoją promocję będzie miał drugi tom "Elementarza Twórcy Ludowego", który w zamyśle nie tylko ma rozpowszechniać łowicką kulturę ludową, ale i ocalać od zapomnienia tradycyjne rękodzieło.

Na wystawie zostaną zaprezentowane przykłady prac m.in.:
MOHO Design
Smaga Projektanci
Katarzyny Kmity-Pukocz
Joanny Rusin
Katarzyny Herman-Janiec z Protein Design
AZE Design
Marzeny Krupy
Studio Tofu
Jacka Sempolińskiego

Wernisaż: 11 czerwca (sobota) o godz. 18.00 w Galerii Browarna w Łowiczu

Elementarz twórcy ludowego cz.2

$
0
0







Drugi tom Elementarza Twórcy Ludowego jest kontynuacją inicjatywy wydawniczej,
podjętej przez samorząd miejski w Łowiczu wiosną 2013 roku. Edukacyjny cel przedsięwzięcia,
jasno określony w tytule, wydawał się wówczas oczywisty, choć taki do końca nie jest. Zawiera
bowiem sprzeczność, której wyjaśnienie leżało i leży na sercu Wydawcy czyli włodarzom miasta.
Niejeden pewnie zapyta: Czego tu uczyć i kogo, skoro wszystkim zainteresowanym, samo hasło
Łowicz wystarczy do uruchomienia sekwencji prawidłowych skojarzeń. Kiedy każde dziecko wie,
że bogata tradycja twórczości ludowej akurat tego regionu jest tak znana, że bywa synonimem twórczości ludowej w wymiarze ogólnopolskim. Niby tak, ale praktyka codzienna nie potwierdza tej legendarnej, powszechnej znajomości rzeczy, albo ściślej, potwierdza ją częściowo.
Na poziomie ogólników i haseł. A zatem, co z tego, że takie terminy jak pasiaki, wełniak, kapela,
wycinanka, od lat należą do podstawowego słownika przeciętnego turysty, jeśli prawidłowe
rozwinięcie sensu ich treści, nawet turyście nieprzeciętnemu, nastręczy sporo trudności?

To jedno. Ale u podstaw wydania kolejnych części Elementarza leżała inna jeszcze intencja: rozmontowanie mitu, że kultura ludowa Księżaków to pojęcie martwe, ledwie historyczne. 


Otóż, w naszym regionie tradycja ciągle żyje, a wraz z nią rozwijają się tradycyjne dziedziny sztuki ludowej: wikliniarstwo, garncarstwo, rzeźba, plastyka obrzędowa i zdobnicza, wycinankarstwo, kowalstwo, tkactwo, i in.
Wprawdzie stabilna niegdyś kultura Księżaków i jej składniki na skutek przemian cywilizacyjnych
uległy transformacji, głównie w zakresie praktycznego zastosowania i obowiązujących kanonów
estetycznych, ale tradycyjne umiejętności i techniki wytwarzania do dzisiaj mają się znakomicie.
Dlatego, by przechować pamięć nie tylko haseł, ale także by pogłębić i spopularyzować wiedzę o ich
arcyciekawej zawartości, niezbędne jest poznanie języka. Właśnie temu ma służyć niniejszy tom.


Galeria Browarna. Łowicz, ul. Podrzeczna 17; 1 lipca 2016 r. o godzinie 17.00. odbędzie się prezentacja książki oraz autorów prac w niej wykorzystanych. Całość w przestrzeni wystawy Et(n)os (Wpływ łowickiej sztuki ludowej na współczesne wzornictwo).

Kolekcja sztuki Galerii Browarna. Odsłona II

$
0
0



W najbliższą sobotę, 10 września o godz. 17.00 w siedzibie Galerii Browarna w Łowiczu, przy ul. Podrzecznej 17, nastąpi otwarcie wystawy zbiorów sztuki zgromadzonych przez Elżbietę i Andrzeja Biernackich, właścicieli Galerii Browarna z lat 1977-2016. Będzie to drugi pokaz kolekcji galerii (pierwszy miał miejsce na przełomie kwietnia i maja 2015 r. w poznańskim Arsenale, wówczas pn. Korekcja Sztuki), poszerzony o obiekty wcześniej nieprezentowane. W ramach otwarcia usłyszymy koncert w wykonaniu Eweliny Nowakowskiej (akordeon). W programie koncertu utwory Izaaka Albeniza(Asturia), Vittorio Montiego(Czardasz), Alberta Vossena(Flick Flack), w transkrypcjach na akordeon. Serdecznie zapraszamy! 
Dodatkowe inf. tel. 691 979 262. e-mail:galeria.browarna@wp.pl



Powyżej: Okładka katalogu wystawy. 

Galeria Browarna (siedziba w dawnym zborze ewangelickim u zbiegu ulic Podrzecznej i Browarnej w Łowiczu), czynna będzie w piątki, soboty i niedziele w godz. 16.00 - 18.00. W pozostałe dni i godziny po umówieniu tel. 691 979 262.

Aneks II Odsłony Kolekcji Galerii Browarna

$
0
0



W środę, 5 października o godz. 11.00 Stowarzyszenie osób Niepełnosprawnych ,,Tacy Sami" oraz Galeria Browarna, zapraszają na otwarcie wystawy prac uczestników Warsztatów Terapii Zajęciowej w Parmie k.Łowicza. Wystawa ta stanowi aneks II odsłony Kolekcjii Galerii Browarna (część prac z Parmy jest własnością Galerii i stanowi trzon jej zbiorów, pozostała część to najnowsze prace podopiecznych Warsztatów). Zapraszamy. Wystawa będzie czynna do 31 października b.r.



Viewing all 128 articles
Browse latest View live